Teraz galopuję wolny i wesoły po zielonych łąkach, ciesząc się każdym dniem. Choć już nie jestem fizycznie obecny, to wciąż żyję w wspomnieniach i sercach tych, którzy mnie poznali. Zawsze będę bardzo ważną postacią w historii Ośrodka, pozostawiając po sobie niezatarte ślady.
Wiem, że wyglądałem rewelacyjnie, więc pewnie zdziwi was fakt, że miałem już całkiem sporo wiosen na karku. Z dumą ogłaszam, że niewiele brakowało do 32 lat! Kto dostąpił zaszczytu nauki ze mną, ten na pewno poczuł, że byłem koniem-profesorem. Tak, to prawda. Przez wiele lat swojego życia uczyłem pewnie połowę wszystkich jeźdźców z Trójmiasta! Z mojego wieloletniego doświadczenia płynęła moc mądrości, wiedzy i cierpliwości. Cechowała mnie pełna wigoru i energii na co dzień, a moim ulubionym zajęciem było wprowadzanie nowych jeźdźców w świat jazdy konnej.
Czasami, przy karmieniu, robiłem psikusy i szybko uciekałem na trawę! Kto mnie szukał, ten wie, jak to wyglądało – miałem prawdziwy talent do szybkich eskapad. Najlepiej liczyłem foule (kroki) w galopie, a biegnąc przez drążki, nigdy się nie myliłem. Każde zajęcia ze mną to była nowa lekcja, niezależnie od tego, czy uczyłem jeźdźca technicznych detali, czy po prostu pozwalałem mu poczuć radość z jazdy. Mam też na koncie wiele upadkowych ciast, które z radością załatwiłem instruktorkom – czasem trzeba było zrobić coś z myślą o zabawie!
Byłem mieszanką dwóch ras: araba i konika polskiego, co sprawiało, że miałem w sobie niezwykłą siłę i charakter. Moja sierść miała rudy kolor, zwany kasztanowatym, a na głowie zdobił mnie biały, odwrócony znak zapytania, który z daleka wskazywał, że to ja – King, niepodważalny lider i nauczyciel. I choć już mnie nie ma, mam nadzieję, że pamięć o mnie nigdy nie zniknie.